Zamiast wstępu garść oczywistych oczywistości
Mamy niską świadomość społeczną. Mamy mało obywatelskości w obywatelach. Mamy mało woli partycypacji w partycypantach. Mamy też jednak grupę ludzi, w których tego wszystkiego jest dość, a nawet więcej.
Ci ludzie, to tzw. lokalni watchdodzy. Można byłoby posłużyć się definicją z innej dziedziny: Watchdog jest układem czasowym oczekującym na potwierdzenie poprawnej pracy przez kontrolowane urządzenia. Watchdog jest instalowany w systemach, które działają często bez obsługi człowieka, ich nieprzerwane działanie jest bardzo ważne, a działanie nieprzewidziane może być niebezpieczne.
Wydaje nam się, że po wyborach system – władza – będzie działał nieprzerwanie i efektywnie. Bywa jednak inaczej. Dlatego watchdog w systemie strażniczym przygląda się funkcjonowaniu różnych instytucji publicznych.
Jednak watchdog to nie tylko kontrola. To nie tylko sprawy sądowe. A i w tych nie skupia się na wyniku zero jedynkowym.
To często przyczynek do zainteresowania szerokiego kręgu odbiorców samą sprawą.
To edukacja i sprawy obywatelskie, którymi z różnych względów nie chciał się zająć nikt inny. Lokalni strażnicy często bywają dziennikarzami obywatelskimi. Dlaczego? Nic prostszego. Często dotyka ich deprecjonowanie podejmowanych działań lub ich samych osobiście. Publicznie, na sesjach rad gmin czy miast. Spotykają się czasem z niezrozumieniem, niechęcią, czy wręcz ostracyzmem. Urząd jest często wydawcą/zleceniodawcą biuletynu promocyjnego, dla niepoznaki zwanego informacyjnym. Nie mają równego dostępu do obywateli.
Określenia, które najczęściej padają pod adresem lokalnych watchdogów to pieniacz, awanturnik, malkontent, czy nawet gwiazdor. Na lokalnych, prowincjonalnych podwórkach, jak przez lupę widać to, co dzieje się w skali makro i bywa obszarem zainteresowania wszystkich mediów.
Lepiej widać, że w urzędzie od wtorku pracuje ciocia Niusia, a który to fakt umyka wielkomiejskim z racji nieznajomości koligacji rodzinno-towarzyskich tego lub owego.
Lepiej widać, że regularnie przetarg wygrywa firma wujka Mietka, albo kolegi Andrzeja.
Jak reagujemy? W skali makro najczęściej komentarzem pełnym oburzenia. W skali mikro – różnie. Po cichu liczymy, że „ktoś się z nimi rozliczy” lub, że w „następnej kolejności nam coś skapnie”. Po cichu różnym zazdrościmy, że mają odwagę o tym mówić. Głośno, że polityka ich nie interesuje, nie mają czasu, a ci co się interesują mają za dużo czasu, albo nie mają się czym zająć i tym podobne.
O jakiej polityce mówimy w wydaniu lokalnym? Politykuni chyba, politykuńce.
W działaniach lokalnych watchdogów nie chodzi o żadną politykę, tylko o portfel. Twój portfel.
O to, że nie dojedziesz do willi ferrari, bo zostawisz go na dziurawej drodze. O to, że nie znajdziesz zatrudnienia w instytucji publicznej, bo te zarezerwowane dla cioci Niusi od piątego pokolenia wstecz. O to, że ty matko z wózkiem nie przejedziesz, bo ktoś nie odśnieżył chodnika.
W samorządach na ogół brakuje pieniędzy. Lokalni patrzą, czy te, które są – wydawane są z głową.
Do tego watchdog może być cennym partnerem władzy. Konia z rzędem temu, kto pokaże mi dyrektora, który potrafi powiedzieć, co jest na lewej półce od drzwi w magazynie czwartym. Pracownicy tam dawno nie zaglądali i też nie wiedzą, mimo, że powinni. Lokalny zajrzał i zobaczył, że się przeterminowało, albo trzeba poukładać. To takie w gruncie rzeczy proste. Zamiast się obrażać, że ma bałagan, niechże się ucieszy, że ktoś mu zwrócił uwagę i zdąży posprzątać, zanim przyjdzie kontrola. Dobrą metodą nie jest zamykanie drzwi do magazynu na cztery spusty.
Działaniem dedykowanym dla lokalnych watchdogów zajęła się Sieć Obywatelska Watchdog Polska, organizując cykl szkoleń w ramach Szkoły Inicjatyw Strażniczych. Dzięki Szkole, lokalni strażnicy mogli nie tylko pogłębić swoją wiedzę, ale także poznać się i wymienić doświadczeniami.
A oto przegląd spraw, którymi między innymi się zajęli.